Blockchain zamiast SWIFT?

Czy blockchain jest alternatywą dla finansowego dyktatu mocarstw?

Jest dla mnie niezwykle ważne, aby moje regularne treści były dostępne tak szeroko, jak to tylko możliwe, dla każdego, bez żadnych opłat czy paywalli. Chcę, aby tak pozostało na zawsze i dołożę wszelkich starań, aby się tego trzymać.

Jednocześnie przygotowywanie treści, które dla Was publikuję, to praca, której poświęcam sporo czasu. Aby móc dalej to robić, potrzebuję wsparcia finansowego od tych z Was, którzy mogą sobie na to pozwolić i wierzą, że to, co daję w zamian, jest tego warte. Jeśli odnajdujesz się w tym opisie, będę ogromnie wdzięczny za przybicie mi piątki lub zostanie moim Patronem.

Dzięki Twojej pomocy będę mógł nadal skupiać się na tworzeniu jak najlepszych i najciekawszych treści dla wszystkich osób, które są zainteresowane tym, co piszę.


Współczesny świat finansów przypomina coraz bardziej pole bitwy, gdzie zamiast czołgów używa się sankcji, a zamiast armat – kontroli nad systemami płatniczymi. Wojna handlowa USA-Chiny czy inne geopolityczne przepychanki dobitnie pokazują, że globalne mechanizmy, takie jak SWIFT, stały się narzędziem w rękach tych, którzy pociągają za sznurki. Uzależnienie od scentralizowanych systemów, kontrolowanych de facto przez Waszyngton, staje się coraz bardziej ryzykowne – trochę jak budowanie domu na linii uskoku tektonicznego. Czy w tej sytuacji technologia blockchain, kojarzona głównie ze spekulacyjnym szaleństwem kryptowalut, może stać się sensowną alternatywą? Czy może zaoferować coś więcej niż tylko cyfrowe złoto dla libertarian?

Zanim jednak odpowiemy sobie na to pytanie, warto na chwilę pochylić się nad tym, jak blockchain właściwie działa, bez marketingowych bon-motów. Wyobraźmy sobie cyfrową księgę rachunkową, która nie leży na jednym serwerze w jakimś banku, ale jest skopiowana i rozproszona na tysiącach komputerów na całym świecie. Transakcje nie są tam wpisywane ot tak – grupuje się je w tzw. bloki. Każdy nowy blok zawiera nie tylko paczkę świeżych transakcji, ale też unikalny, kryptograficzny „odcisk palca” (fachowo nazywany hashem) bloku poprzedniego. To tworzy nierozerwalny łańcuch – stąd nazwa „blockchain” (łańcuch bloków). Zmiana czegokolwiek w starszym bloku wymagałaby przeliczenia na nowo wszystkich kolejnych bloków w łańcuchu, co przy rozproszeniu sieci na wiele maszyn jest praktycznie niewykonalne. Co więcej, dodanie nowego bloku do łańcucha wymaga zgody, czyli konsensusu, uczestników sieci. Stosuje się tu różne mechanizmy – niesławny z powodu zużycia energii Proof-of-Work (jak w Bitcoinie), gdzie komputery „kopią”, rozwiązując skomplikowane zadania, albo nowsze, potencjalnie bardziej ekologiczne, jak Proof-of-Stake, gdzie prawo do zatwierdzania transakcji mają ci, którzy „zastawili” swoje cyfrowe monety.

Niezależnie od metody, celem jest zdecentralizowane potwierdzanie transakcji i zapewnienie bezpieczeństwa bez potrzeby istnienia centralnego nadzorcy. To właśnie ta kombinacja rozproszenia, kryptografii i mechanizmów konsensusu sprawia, że raz zapisanych danych w blockchainie nie da się łatwo podmienić czy usunąć – mówimy o niezmienności (immutability). I to właśnie ta odporność na cenzurę i manipulację, wynikająca z braku centralnego pana i władcy, budzi nadzieje w kontekście geopolitycznych rozgrywek.

Pomysł wykorzystania tej technologii jako finansowego „bezpiecznika” w niespokojnych czasach wydaje się więc kuszący, szczególnie dla tych, którzy nie chcą być na łasce i niełasce globalnych graczy. To potencjalny sposób na obejście blokad – kraje czy firmy duszone sankcjami mogłyby próbować używać go do handlu, omijając tradycyjne kanały finansowe, niczym znajdując boczną furtkę, gdy główna brama jest zamknięta. To także szansa na stworzenie realnej alternatywy dla dolara, umożliwiając rozliczenia w innych aktywach i osłabiając wszechobecną dominację amerykańskiej waluty – marzenie wielu stolic, od Moskwy po Pekin.

W dobie cyberwojny, zdecentralizowany system może być również mniej podatny na paraliżujący atak niż scentralizowane serwery bankowe, choć to zawsze zależy od konkretnej implementacji i jej zabezpieczeń. Teoretycznie, blockchain mógłby też przynieść obniżenie kosztów i przyspieszenie międzynarodowych przelewów, eliminując potrzebę korzystania z całej armii banków-pośredników.

Ale zanim okrzykniemy blockchain zbawcą świata finansów, trzeba zderzyć się z rzeczywistością, która przypomina nieco wdrażanie sensownych rozwiązań w Unii Europejskiej – pełno tu problemów i wyzwań. Przede wszystkim panuje regulacyjny chaos. Rządy albo nie wiedzą, co z tym fantem zrobić, albo próbują go udusić przepisami, często pisanymi przez ludzi niemających pojęcia o technologii. Prawo jest niespójne, niepewne, co stwarza olbrzymie ryzyko dla firm i użytkowników. Brzmi znajomo?

Co więcej, nawet gdyby prawo było jasne i przyjazne, wiele popularnych sieci blockchain jest po prostu za wolnych, by obsłużyć globalny handel. Przepustowość na poziomie kilku czy kilkudziesięciu transakcji na sekundę to kropla w morzu potrzeb globalnej gospodarki. Obiecanki o „rozwiązaniach drugiej warstwy”, które mają przyspieszyć działanie sieci, to na razie często tylko obiecanki, które muszą jeszcze udowodnić swoją wartość w praktyce.

Do tego dochodzi absurdalna huśtawka cenowa wielu kryptowalut. Kto przy zdrowych zmysłach chce prowadzić biznes, przyjmując płatności w czymś, co jednego dnia jest warte X, a drugiego X minus 30%? Próbą obejścia tego problemu są tzw. stablecoiny – cyfrowe aktywa zaprojektowane tak, by utrzymywać stabilną wartość, najczęściej powiązaną 1:1 z jakąś tradycyjną walutą, jak dolar czy euro. Pomysł chwytliwy, ale diabeł tkwi w szczegółach. Najpopularniejsze stablecoiny, jak USDC czy Tether (USDT), twierdzą, że mają pełne pokrycie w rezerwach (gotówce, obligacjach) trzymanych w bankach. Tyle że transparentność tych rezerw i ich regularne, wiarygodne audyty od dawna budzą wątpliwości. Czy te pieniądze naprawdę tam są?

Inny rodzaj to stablecoiny zabezpieczone innymi kryptowalutami – tu ryzykiem jest spadek wartości samego zabezpieczenia, co wymaga skomplikowanych mechanizmów i nadzabezpieczeń. Najbardziej ryzykowną kategorią są stablecoiny algorytmiczne, które próbują utrzymać kurs za pomocą skomplikowanych algorytmów i emisji powiązanych tokenów – historia zna już spektakularne upadki takich projektów, które pociągnęły za sobą miliardowe straty. Stablecoiny łagodzą więc problem zmienności, ale wprowadzają nowe ryzyka związane z zaufaniem, transparentnością i widmem coraz bardziej prawdopodobnej, twardej regulacji.

Nie można też zapominać o iluzorycznym często bezpieczeństwie po stronie użytkownika. Sam protokół może być bezpieczny, ale co z tego, skoro ludzie tracą miliony przez phishing, zhakowane giełdy czy zgubione klucze prywatne? To jak mieć super-bezpieczny sejf, ale zostawiać do niego klucz pod wycieraczką. Dodajmy do tego fakt, że technologia ta wciąż jest skomplikowana i nieintuicyjna dla przeciętnego człowieka czy firmy. Spróbujcie wytłumaczyć przedsiębiorcy, jak ma bezpiecznie używać portfela kryptowalutowego – to wciąż zabawa dla entuzjastów. A na koniec wisienka na torcie – niektóre blockchainy, jak ten Bitcoina, ze swoim mechanizmem Proof-of-Work, pożerają tyle energii co średnie państwa, co w dobie walki o klimat jest argumentem, który trudno zignorować.

Warto przy tym odnotować, że odpowiedź Chin na te wyzwania – cyfrowy juan (CBDC) – to zupełnie inna bajka. To nie jest zdecentralizowana alternatywa, tylko scentralizowana waluta cyfrowa pod pełną kontrolą państwa. To narzędzie do zwiększenia kontroli nad obywatelem i przepływami finansowymi, a nie jej oddania. To raczej cyfrowy odpowiednik Wielkiego Brata, ubrany w technologiczne szaty, mający na celu wzmocnienie pozycji juana i państwa chińskiego, a nie budowę otwartego, globalnego systemu. Inne kraje również pracują nad swoimi CBDC, co może stać się państwową kontrpropozycją dla idei zdecentralizowanych finansów.
Czy zatem blockchain jest skazany na pozostanie technologiczną ciekawostką dla spekulantów i idealistów?

Niekoniecznie, ale droga do jego szerszego i stabilniejszego wykorzystania, zwłaszcza w tak wrażliwym obszarze jak płatności międzynarodowe, wymaga rozwiązania fundamentalnych problemów. Co trzeba zrobić? Zamiast snuć wielkie wizje o rewolucji, potrzebujemy metody małych kroków i konkretnych działań. Po pierwsze, niezbędne są jasne, przewidywalne i w miarę zharmonizowane międzynarodowo regulacje. Nie chodzi o zakazy czy tworzenie barier, ale o przepisy napisane przez ludzi rozumiejących technologię, które zapewnią ochronę użytkownikom i stabilność systemu, nie zabijając przy tym innowacji. Po drugie, technologia musi dojrzeć. Rozwiązania mające poprawić skalowalność, jak wspomniane sieci drugiej warstwy, muszą stać się niezawodne, tanie i łatwe w użyciu. Po trzecie, kwestia zmienności musi zostać realnie zaadresowana – być może przez lepiej zaprojektowane, bardziej transparentne i solidnie nadzorowane stablecoiny, które zdobędą zaufanie rynku i regulatorów.

Kluczowa jest też poprawa bezpieczeństwa i użyteczności dla końcowego użytkownika. Potrzebujemy interfejsów – portfeli, giełd – które będą równie proste i bezpieczne w obsłudze jak nowoczesne aplikacje bankowe, bez konieczności bycia ekspertem od kryptografii. Standardy bezpieczeństwa i edukacja użytkowników to absolutna podstawa. Nie bez znaczenia jest też kwestia ekologii – branża musi kontynuować przechodzenie na bardziej energooszczędne mechanizmy konsensusu, jak Proof-of-Stake, by zbić argument o szkodliwości dla środowiska. Wreszcie, potrzebna jest większa interoperacyjność – zdolność różnych systemów blockchain do komunikacji między sobą oraz, co może kluczowe, z istniejącą infrastrukturą finansową. Bez tych elementów, blockchain pozostanie obiecującą, ale wciąż niedojrzałą technologią.

Wnioski

Jakie więc ostateczne wnioski? Blockchain ma potencjał, by stać się elementem bardziej zdecentralizowanego i odpornego na polityczne naciski systemu finansowego. Teoretyczne zalety są kuszące. Jednak na dziś dzień, to bardziej obiecująca technologia niż gotowe, bezpieczne i praktyczne rozwiązanie dla globalnych płatności. Problemy są realne i poważne. Czy zostaną rozwiązane? Czas pokaże. Ale na pewno warto przyglądać się temu z uwagą, jednak bez zbędnej ekscytacji, za to ze zdrowym, pragmatycznym sceptycyzmem, pamiętając, że technologia to tylko narzędzie, a o jej wykorzystaniu zdecydują ostatecznie interesy, regulacje i zwykła, ludzka użyteczność.


Discover more from Bezpieczny Blog

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Zostaw komentarz